![]() | ||
Pan Zygmunt Załęski z grupą projektową |
Zygmunt Załęski urodził
się 14.07.1924 r. w Olszance, dzisiejsza Białoruś. Sybirak, kombatant,
wojskowy. Tak wspominał czasy zesłania:
„Jak pamiętam to nie mogłem usnąć, godzina
około drugiej w nocy, i tak leżałem, myślałem sobie "Czy, ludzie kiedyś na
księżyc dolecą"? I proszę sobie wyobrazić, że usłyszałem stuk do drzwi i
rozkaz wojskowy: "Otwierać drzwi, otworzyć drzwi proszę"! Mama
się obudziła i pozostałe rodzeństwo również. Mama podchodzi i pyta
-"Kto?" -"Otwierać!". Otworzyła drzwi i wszedł nkawudzista i
dwóch żołnierzy z karabinami, i do mamy -"Szybko, ubierać się i proszę
zabrać z sobą niezbędne rzeczy". No to mamusia szybko, co mogła wzięła.
Akurat nasz sąsiad zabił prosiaka, to mama wzięła posoliła trochę mięsa słoniny
i teraz mieliśmy na całą podróż.
Jak nas wieziono w tych wagonach bydlęcych,
okienka były zablokowane. Tam już byli inni Polacy z rodzinami, no i prycze, a
na tych pryczach w zasadzie tam nic nie było, ani pościeli, nic!
Trzynastego kwietnia
1940 roku z Piska, bo myśmy mieszkaliśmy niedaleko, ojca aresztowano. Wtedy już
wiedzieliśmy, że nas też wywiozą. Ruszył nasz skład wagonów i jedziemy.
Przyjeżdżaliśmy, pamiętam granice z 1939 roku. I jedziemy już chyba z miesiąc
czasu. Gdzieniegdzie pociąg się zatrzymywał, więc trochę wody przygotowanej,
kto chciał dostał, ale prawie jedzenia nam nie dawali. Co człowiek miał ze sobą
to spożywał. Gdzieś tam, na jakiejś stacji dawali zupy, takiej zupy, gdzie krup
krupa goni.
Po miesiącu przyjeżdżamy do takiej stacji
Kokczetaw. "Wysiadać i segregacja"! Na ciężarowe samochody
posegregowali nas i przywożą nas do wsi Imantaw, gdzie Tatarzy mieli swój
kołchoz. Na tym terenie byli już przesiedleńcy
z Ukrainy. Potem nas i jeden pokoik, mieszkaliśmy pięcioro dzieci i mama. Ojca
jeszcze nie było, bo został aresztowany. Nas trzech poszło do pracy do
kołchozu. Siostra miała trzynaście lat, jak pamiętam chyba też musiała dźwigać
worki ze zbożem. … W tym obozie był niesamowity głód. Dostawaliśmy niewielki
kawałek chleba na cały dzień, a normy trzeba było robić. Zima - mróz ponad
minus 30 stopni, do 40 nawet dochodzi,
to człowiek jak kilofem uderzył to, to prawie śladu nie ma, bo to jak
żelazo, twarde. Jak nie zrobiliśmy normy, to zmniejszano nam przydział chleba.
Po pewnym czasie, jak
została podpisane porozumienie Sikorskiego ze Stalinem część więźniów
politycznych, w tym mego ojca, wypuszczono. Po pewnym czasie organizuje się
Wojsko Polskie generała Berlinga i nas Polaków również zaczęto werbować.
Dostaliśmy zawiadomienie, przyjeżdżam, ale to już była w zasadzie taka, mówią
nam, stawiając nas pod ścianą, a było nas z chyba 15 chłopaków "Pójdziecie
do Czerwonej Armii", a my pytamy:
„Dlaczego mamy iść do Czerwonej Armii, jak jesteśmy Polakami? Dlaczego? My nie chcemy walczyć z hitlerowcami?”, a my mówimy, że „Chcemy, jak
najbardziej!” Ale ja mówię "Ja jestem Polakiem, nazwisko moje jest
polskie, ja chce walczyć z hitlerowcami, ale jak będzie Wojsko Polskie, to ja
pójdę do wojska i będę walczył z hitlerowcami.” Prokurator stanął i zaczął się
mi przyglądać, i patrzy chyba z 5 minut. Dał nam godzinę do namysłu, no to
wychodzimy, i rozmawiamy z sobą cóż tu zrobić? Jesteśmy Polakami, dlaczego mamy
iść do Czerwonej Armii? Po godzinie nas pod ścianę budynku i pytają znowu, a my
odpowiadamy, że chcemy iść, ale do Wojska Polskiego, i tak każdego po kolei
znowu pytano… Nie zabrali mnie. I wracamy stamtąd do domu. Szliśmy pieszo,
zimą, przez zamiecie śnieżne, a ni jedzenia z sobą. Zachodziliśmy do wsi i
prosiliśmy o kawałeczek chleba. I dochodzimy do Imantawa, a ojciec i mama mówią
"Skąd ty się tu wziąłeś, co się stało?".
Zgłosiłem się do gromady rybołówstwa, tam było
bardzo duże, piękne jezioro, jakieś prawie do 30 km długie, szerokie na jakieś
20 km, i na tym jeziorze wyspa duża. Piękne widoki, bo z tego jeziora góry
wychodziły, które gdzieś były do wysokości 300, 400 metrów, czysta woda.
Zacząłem pracować. Łapaliśmy ryby, a jak ciemno rzucaliśmy ryby w trawę. Potem
szedłem wziąłem rybę, i do domu. Mama ją przygotowywała w ten sposób, że
wysychała tak, jakby ona wędzona była.
Po pewnym czasie idziemy
do dyrektora obozu i mówimy, że my chcemy iść do wojska polskiego, bo wojsko
polskie teraz naprawdę jest organizowane, a ten dyrektor mówi "Spróbujcie
tylko za obóz wyjść, to będą strzelać do was.” Z jednej strony boimy się, że
mogą zabić nawet, ale idziemy i nie strzelają. Oglądamy się, czy tam trzyma
jeszcze karabin na ramieniu, czy już zdjął i celuję. Przeszliśmy.
Sielce
nad Oką. Tam trafiliśmy jak oberwańcy, w starych łachach, wychłodzeni.
Przeszliśmy 2 tygodniową kwarantannę. Prycze porobione, takie powyrąbywane,
okrągłe drzewa, i na tym spać, no to spaliśmy na tym na tych okrągłych
drewnach. Boli, poodciskaliśmy sobie żebra, ale się przyzwyczaiło, i się spało.
Po dwóch tygodniach ciuchy wszystkie powrzucać i dostaliśmy ubrania wojskowe.
Tam spotkałem ojca. Pamiętam taki moment,
przysięga wojskowa, defilada to Wasilewska, Berling, dyplomaci z państw
sojuszniczych. Do Polski wróciłem z
Armią Ludową”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz