![]() | ||
Pani Wanda Isańska z grupą projektową. |
Wanda Isańska- z domu Głuchowska, urodziła się 22 lutego 1926 r. w
Leonówce. Jej rodzice zajmowali się gospodarstwem. Przed deportacją miała
szczęśliwe dzieciństwo, była pilną uczennicą, skończyła siódmą klasę. Dnia 10
lutego 1940 r. została, wraz z rodziną, deportowana do Związku Radzieckiego.
„Do domu przyszedł
Sowiet i dwóch Ukraińców, działo się to tak rano, że nawet nie zdążyliśmy zjeść
śniadania. Ukrainiec stanął i wyciągnął nóż zza cholewy. Cała rodzina z
początku myślała, że będą chcieli nas zabić. Jednak przypuszczenia okazały się
błędne, ponieważ mężczyzna wyciągnął kawałek słoniny, zaczął ją kroić.” Dnia 10 lutego 1940 r. pociąg stał na stacji w Zwiniaczach.
Ludzi ładowano do wagonów towarowych, które były przedzielone na dwa
poziomy: górę i dół. Głuchowscy byli na górze, a na dole znajdowała się inna
rodzina. W drugiej połowie wagonów ilość przydzielonych rodzin zależała od
tego, ile dzieci było w danej rodzinie. Czekano jeszcze 2 dni, aż w końcu transport
ruszył w głąb Rosji. W końcu pociąg dotarł do Kopytowa. Ludzie chorowali.
Siostra Pani Wandy miała zapalenie płuc, więc jej ojciec postarał się, żeby już
nie wieziono ich dalej, bo trzeba było leczyć dziewczynkę.
Gdy w 1941 roku wybuchła wojna niemiecko-rosyjska, Polacy
zostali amnestiowani, mogli opuścić dotychczasowe miejsca zamieszkania oraz
otrzymywać tymczasowe dokumenty.
„Ojciec pracował w
lesie przy bardzo niskich temperaturach, bez żadnego obuwia ochronnego,
ani odzieży do pracy”- wspomina Pani Wanda. W nadziei na lepsze
warunki rodzina Głuchowskich zgłosiła się na wyjazd w cieplejsze strony, do
Saratova. Po drodze nie zatrzymali się, tylko jechali dalej na południe, aż pod
granicą radziecko-irańską, do miasta Aszhabad. Na miejsce dojechali około 5
grudnia. Dwa tygodnie byli w Aszhabadzie. Rodzice innych dzieci zmarli, a one
zostały umieszczone w domach dziecka. Następnie przywieźli ich do Turkiestanu,
to była ostatnia stacja przed górami Karatau, łączącymi się z górami Himalaje,
za którymi były już Chiny. Chora mama Pani Wandy trzymała jej siostrzyczkę,
która miała 6 miesięcy. Następnie dojechali do Aczysaju. Podróż odbywała się
pociągami, kursującymi na krótkich trasach. Dalsza droga odbywała się na
arbach*, aż do Czułakkurganu. Były tam osiedla specjalnie dla zesłańców.
Wywożono zesłańców na granicę japońską do kopalni złota.
Zmuszano wszystkich do pracy. Pani Wanda opowiada: "Z mojej rodziny było nas siedmioro. Najpierw umarła babcia, potem z
braku pożywienia także 2-letnia siostrzyczka Halina. Matka Rozalia natomiast
poszła do więzienia, bo nie chciała przyjąć obywatelstwa rosyjskiego. Również
starsza o 2 lata ode mnie Genowefa dostała 2-letni wyrok więzienia za to, że
nie chciała być obywatelką sowiecką. Nigdy nie zrzekła się obywatelstwa
polskiego. Ja musiałam pracować, miałam 17 lat, bo gdybym nie pracowała, to by
mnie już nie było. Trzy razy chorowałam, ojciec zaraził się ode mnie tyfusem,
zaprowadziłam go do szpitala i właściwie już pochowałam. Cały Czułakkurgan
został przekopany, mimo to głodne dzieci z domu dziecka, potrafiły znajdować
sobie jedzenie. "
Od 1942 r. pracowała, jako opiekunka w domu dziecka. Później
rodzice zapisali się na wyjazd i wraz z nimi przyjechała do Kazachstanu.
W związku z tym, że jej rodzice ciężko pracowali, a nie
chciała być dla nich ciężarem, postanowiła podjąć pracę w kopalni ołowiu. „Dostawaliśmy 1 kg chleba razowego, to było
bardzo mało, a jeżeli ktoś chciał zjeść zupę w stołówce to musiał zrezygnować z
przydziału chleba. Każdy musiał sobie radzić sam. Dostawałyśmy 1 kg chleba
razowego, to było bardzo mało, bo nie było zupy żadnej, a jak ktoś chciał w
stołówce zjeść zupę to musiał zrezygnować z tego przydziału chleba. To nie było
tak, że i chleb i zupa. Pracowały koleżanki na dole, ja wyjątkowo miałam szczęście,
że byłam na górze. To znaczy nie na górze, bo to wychodziło się schodami na
jakieś może 4 piętro. Bo jak była ruda przywożona, najpierw tam dynamitem
rozbijali i kruszyli na duże bryły, pakowali na transporter. Transporter taki
jak ten stół był, ładowali na ziemi i wywozili na górę, i ja nosiłam odczynniki
chemiczne. Były okrągłe i lała się tam woda i ta ruda ołowiu była rozbijana,
rozdrabniana, piana wychodziła na zewnątrz i ściągała. Później na dole znowu
była prądem ogrzewana.
Pamiętam, jak zmarła moja
siostrzyczka, ta 2- letnia Halinka, ojciec sam wykopał grób i nawet nie
powiedzieli mi, tylko pokazali mi, gdzie została zakopana.
Ale jak zmarł ojciec, to
ja musiałam kopać grób. Płakałam bardzo, ale nie za ojcem, płakałam:
„Dlaczego ja żyję? Kto mnie pochowa?” Miałam siostrę, młodszą o 6 lat, to
przecież wiedziałam, że ona nie będzie mogła wykopać, bo jest za mała.
Jak Stalin wydał dekret
w 1943 roku o dobrowolnym przyjmowaniu obywatelstwa sowieckiego, mama nie
chciała go przyjąć, więc została osadzona w więzieniu i po 10-ciu miesiącach, w
więzieniu zmarła. Siostra Genowefa, starsza ode mnie o dwa lata, odsiedziała
dwa lata w więzieniu za to, że nie chciała być obywatelką sowiecką, nie chciała
się zrzec obywatelstwa polskiego. A mnie rodzice ujęli dwa lata i nie poszłam
do więzienia. Byłam z młodszą siostrą i tą najmłodszą. Ta najmłodsza niestety
zmarła.
Po powrocie do Polski Pani Wanda trafiła do domu dziecka.
Zdobyła tytuł czeladniczy, dzięki czemu mogła zarobić na swoje utrzymanie.
Postanowiła się dalej uczyć, ukończyła liceum krawieckie i zrobiła roczny kurs
pedagogiczny. Pracowała w szkole w Lubaczowie, jako nauczycielka, stamtąd
odeszła na emeryturę.
*arba-dwukołowy wóz ciągnięty przez woły
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz