Nasi Sybiracy - Krystyna Kraczkowska



Pani K. Kraczkowska z grupą projektową.
Krystyna Kraczkowska, z domu Sieńkowska, urodziła się 7 czerwca 1937 roku we wsi Biernatki koło Augustowa w rodzinie wielodzietnej. Jej rodzice posiadali 12 hektarowe gospodarstwo. W 1939 roku Rosjanie wkroczyli na terytorium II Rzeczypospolitej. W pobliżu miejscowości Biernatki przebiegała linia graniczna między strefami niemiecką i ZSRR. Na początku 1940 roku, ojciec Pani Krystyny, został aresztowany przez NKWD i oskarżony o szpiegostwo. Skazano go na 8 lat ciężkich robót i wywieziono do łagru na terenie Kołymy. Wkrótce reszta rodziny została wytypowana przez funkcjonariuszy NKWD do wywózki w głąb ZSRR.
13 kwietnia 1940 roku, w ramach drugiej fali aresztowań, cała rodzina Pani Krystyny  została deportowana w głąb ZSRR i osiedlona na terenie dzisiejszego Kazachstanu, wieś Afanasjewka koło Piotropawłowska. Tam zostali dokwaterowani do domu zamieszkałego przez autochtonkę. W sumie w jednoizbowym pomieszczeniu mieszkało osiem osób. Aby przeżyć mama pani Krystyny podjęła pracę w miejscowym kołchozie. Potem przenieśli się do większej miejscowości Olgienka. Tam mama podjęła pracę w magazynie zbożowym. W 1942 roku do rodziny dołączył zwolniony na mocy amnestii dla Polaków ojciec, który zajął się kowalstwem. Dzięki temu sytuacja materialna rodziny uległa poprawie. W 1945 roku – jak wspomina pani Krystyna-cała rodzina uzyskała pozwolenie na powrót do Polski. Podróż do kraju trwała ponad miesiąc. Wracali wraz z Żydami, Białorusinami i Ukraińcami. Do swojej rodzinnej wsi przyjechali dopiero w 1946 roku, ale oprócz pola nic nie było. Zabudowania zostały doszczętnie zniszczone w czasie wojny. Otrzymali pomoc z Polskiego Czerwonego Krzyża i UNRY oraz od rodziny, która mieszkała w USA.
                Gdybym miała w telegraficznym skrócie wyrazić, co mi się kojarzy z sześcioletnią zsyłką na Syberię, bo północno-wschodni Kazachstan pod względem geograficznym, historycznym i klimatycznym jest Syberią, sprowadziłoby się do takich słów: głód, przejmujący mróz i burze śnieżne zwane baranałki, a latem skwar, przed którym ma się gdzie skryć- step i pustkowie. I życie w prymitywnych warunkach, choroby, upokorzenie, poniżenie.  Szczególnie cierpiały dzieci: 8-letni brat i siostry: 10-letnia i 5-letnia. Miałam wtedy 3 latka. Zesłanie do Kazachstanu pamiętam, jako straszny czas. Poczucie wielkiej krzywdy. Beznadzieja. Powrót do Polski, w pierwszych latach, też był jednym wielkim pasem upokorzeń, stałe poczucie niższości, lekceważenie przez otoczenie. Do tych lat i spraw nie chcę wracać nawet w rozmowach z najbliższą rodziną. Wspomnienia i przeżycia są zbyt bolesne i emocjonalnie wpływające na moje życie osobiste i rodzinne.”
Po powrocie do kraju Pani Krystyna rozpoczęła naukę w szkole. Ukończyła Liceum Pedagogiczne, a potem studia– specjalność filologia rosyjska. Po zakończeniu nauki Pani Krystyna podjęła pracę w szkole podstawowej w klasach 1-4. Dodatkowo uczyła języka rosyjskiego w klasach 5-8. Po przejściu na emeryturę zamieszkała w Chełmie.
Wspomnienie starszej siostry pani Krystyny spisane na podstawie listu:
„Tam w tej wsi Ruisini i Kazachowie otoczyli nas prawdziwą opieką, był to krótki okres, kiedy byliśmy najedzeni, ale byliśmy tam jedyną polską rodziną. Dlatego rodzice postanowili przeprowadzić się do innej wsi- dużej osady Olgienka, gdzie ojciec dostał pracę kowala, a matka pracę w elewatorze, gdzie pracowały same Polki. W czasie długiej zimy, w kuźni zabrakło pracy, więc ojciec zaczął lutować wiadra, garnki, miski metalowe, a także robił z monet srebrnych pierścionki, obrączki, kolczyki itp. I znów tamtejsi mieszkańcy nie wiedzieli jak wynagrodzić- znów było masło, mleko, twaróg, a nawet czasem mięso. Ale wkrótce ojciec poszedł do wojska.
 Znów zostaliśmy sami. Ja poszłam do pracy w kołchozie, do plewienia, zwózki skoszonego zboża, do młócenia, potem ziarna do elewatora. Za moją pracę mama dostawała 1/2 bochenka chleba dziennie. Następnie na obrzeżach lasów zbieraliśmy dziką: cebulę, czosnek, dzikie truskawki, wiśnie (rosły jak krzewy porzeczki), grzyby i łowiliśmy ryby, mieszkaliśmy nad rzeką. To latem nie umieraliśmy z głodu. W zimie trwającej 8 miesięcy utrzymywała nas przy życiu dyrektorka szkoły- gdzie był jeden posiłek, najczęściej zacierki z ziemniakami i nasza gospodyni ''Babuszka Ojłamazdzina" która nas dokarmiała miała bowiem krowę, jakieś ptactwo, świnkę. Wypiekała jakieś precle, szanuszki, pierogi i zawsze dostawaliśmy swój pejak. Dzięki niej żyliśmy w trudnych latach nieobecności ojca, nie umarliśmy z głodu. Ale nie tylko dzięki niej.
 Kiedy zaczęto przemieszczać na Syberię Ukraińców, Estończyków, Łotyszów, którzy potrafili dowieźć jakieś owoce, pamiętam, że zostaliśmy obdarowani jabłkami, jakimś żółtym serem, a nawet suszoną kiełbasą, nie pamiętam nazwisk. Nie zarejestrowałam żadnych objawów wrogości. Wręcz przeciwnie, w szkole na przykład dyrektorka Anna Iwanow Okresso, wyróżniała dzieci zesłańców Polaków, Żydów, Białorusinów, otaczała szczególną opieką, organizując dożywianie. Ja osobiście doświadczyłam czegoś więcej, miałam wstęp do jej domu, korzystałam z jej biblioteki. Ponieważ nie było wiadomo, czy kiedykolwiek wrócimy do kraju, powiedziała mojemu ojcu, przed jego pójściem do wojska, że skieruje mnie do szkoły średniej, uczyniła to już wcześniej rekomendując do szkoły średniej Janinę Kubis, moją starszą koleżankę. Ja byłam w tym okresie dojrzewania bardzo agresywna i w różnych szkolnych swarach stroną atakującą. Nigdy za pobicie chłopców, (którzy oberwali za zwykłe pociąganie za włosy, czy za jakieś inne zaczepki) nie byłam ukarana. Zawsze usprawiedliwiona. Inni nauczyciele też nas faworyzowali wśród grona nauczycielskiego, aż pięciu miało wyższe wykształcenie. Byli potomkami zesłańców rosyjskich, gdy w 1946 roku wracaliśmy w Petropawłosku był obóz przejściowy. Byliśmy ulokowani, jak poprzednio w wagonach towarowych, ale drzwi były już otwarte. Przyszli ludzie z miasta i zabrali troje rodzeństwa do swojego domu. Nakarmili, wykąpali, przenocowali. Nigdy tego nie zapomnimy.
Powrót do kraju, jesteśmy prawie nadzy i bosi. Rodzona siostra mojego ojca nawet nas nie odwiedziła. Byłaby niezadowolona z naszego powrotu. Liczyła, że majątek rodziców już będzie jej własnością. Jedynie rodzina matki, dalsza rodzina ojca i paru sąsiadów przyszło z pewną pomocą. Tego też nigdy nie zapomnę! Później, gdy zostałam przyjęta do liceum ogólnego moim wychowawcą był ksiądz prefekt S. Wszyscy doskonale wiedzieli, że wracamy z Syberii, nago, boso. Ojciec był już chory, już nie był w stanie zapewnić nam utrzymania -stypendium nie dostałam, nie wiem, dlaczego, dzieci bogatych ludzi z samego Augustowa, także ze wsi miały stypendium i internat. Dopiero, gdy wychowawstwo objął p L. Kuźmicz, dostałam stypendium i internat, a od nowego dyrektora pracę. Dlatego o tym piszę. Dla porównania. Tam był głód, chłód, obce, wrogie państwo, ale ludzie nie pozwolili nam umrzeć. W kraju, tylko nieliczni, pomogli. Pokazali nam obojętną twarz. To tkwi we mnie, tego nie można zapomnieć.”


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz